Nie płakałem po muzeum Hagia Sophia

Słuchaj tekstu na youtube

Przekształcenie Hagia Sophia z muzeum w meczet odbiło się w świecie szerokim echem. Szczególnie krytyczne komentarze można było przeczytać w kręgach katolickich i prawicowych. Chociaż doskonale te emocje rozumiem, uważam, że nie ma jednak powodów do wzburzenia.

Dla wielu akt ten stał się kolejnym symbolem naporu islamu na Europę i muzułmańskiego zagrożenia  w starciu cywilizacji. Taka wizja jest jednak błędna. W rzeczywistości, o ile możemy mówić o wojnie  cywilizacji, to głównymi przeciwnikami są przedstawiciele cywilizacji chrześcijańskiej (niekoniecznie wierzący) oraz szeroki obóz lewicowo-liberalny (w którym znajdziemy także chrześcijan). Areną tego starcia jest z naszego punktu widzenia przede wszystkim Polska i Europa, nie zaś od wieków muzułmańskie  kraje. Muzułmanów należy postrzegać jako potencjalne zagrożenie dopiero wtedy, gdy zaczynają osiedlać się u nas na dużą skalę. Pamiętajmy jednak, że imigracja jest jedynie skutkiem – ideologii multi-kulti i przyzwolenia na swobodę przepływu osób w imię interesu przedsiębiorców, którzy szukają taniej siły roboczej. Zdarzenia wokół Hagia Sophia nie wpisują się w ten schemat.

Przypomnijmy fakty. Hagia Sophia to jedna z bardziej znanych świątyń chrześcijańskich. Powstała w Konstantynopolu w VI w. Po zdobyciu stolicy Bizancjum przez Turków, została zamieniona w meczet. Powrót Konstantynopola pod władzę chrześcijan był niewykluczony. W XIX-wieku carska Rosja ekspandowała wzdłuż wybrzeży Morza Czarnego, jednak plany te zostały pokrzyżowane przez atak Napoleona na Imperium Rosyjskie. W 1934 r. walczący z islamem „Ojciec Turków”, Kemal Ataturk, zdesakralizował meczet zamieniając go w muzeum. W 2020 roku odchodząca od kemalistycznej, świeckiej tradycji Turcja, przywróciła budynkowi funkcję muzułmańskiej świątyni.

Niewątpliwie meczet jest żywym pomnikiem cywilizacji islamu. Jednakże muzeum założone przez Ataturka jest raczej symbolem wojującego ateizmu niż chrześcijaństwa. W tym wydarzeniu widzimy więc raczej symboliczne ustępstwo świeckości i antyreligijności przed religią – islamem.

Nie sympatyzuję szczególnie z żadną ze stron, stąd sprawa nie wzbudziła u mnie większych emocji. A jednak wielu katolików i prawicowców poruszyła. Przyjrzyjmy się więc krytycznym głosom.

Katolicka Agencja Informacyjna pisze o tym zdarzeniu jako o „zniewadze wobec symbolu skrzyżowania religii i kultur”. Cytowany przez KAI francuski dziennik Le Figaro ubolewa, że znika miejsce, które „stało się żywym dowodem wysiłków na rzecz pojednania między monoteizmem chrześcijańskim i muzułmańskim”. Przewodniczący Federacji Konferencji Episkopatów Azji kard. Charles Bo uznał akt przekształcenia bazyliki w meczet za „niepotrzebny zamach na wolność religii i wyznania”.  Z kolei portal Polonia Christiana z satysfakcją odnotował upomnienie, jakiego udzieliła głowom europejskich państw grecka prezydent Ekaterini Sakielaropulu. Greczynka załamuje ręce, że zamiast zachować Hagia Sophia jako „symbol tolerancji, pokojowego współżycia i dialogu” między różnymi kulturami i religiami, Turcja zamieniła ją w „symbol podboju, braku tolerancji, wykluczenia i podejrzeń”.

Próżno szukać argumentów podnoszących rzeczywiście ważne dla chrześcijaństwa kwestie. Nie ma mowy o prawach lokalnych chrześcijan czy islamizacji Europy. Te argumenty nie padają, bo paść nie mogą – te ważne sprawy nie mają bowiem z Hagia Sophia nic wspólnego. Zamiast tego mamy do czynienia z lamentem w duchu ekumeniczno-pacyfistycznym. Tak, po muzeum Hagia Sophia najgłośniej płaczą zwolennicy zamazywania różnic między religiami w imię dialogu międzyreligijnego.

Nawiasem mówiąc, nieco paradoksalnie i kuriozalnie brzmią pojawiające się w tym kontekście narzekania chrześcijan na odejście Turcji od dziedzictwa Kemala Ataturka oraz na nawiązywanie przez Erdogana do dziedzictwa osmańskiego. Trzeba tu bowiem przypomnieć w telegraficznym skrócie losy chrześcijan na tych ziemiach.  Azja Mniejsza już od starożytności stanowiła jedno z centrów życia chrześcijańskiego. To tutaj, na gruzach Cesarstwa Rzymskiego, powstało Cesarstwo Bizantyjskie. Mimo podboju przez Turków (czego symbolicznym zwieńczeniem było zdobycie Konstantynopola w 1453 r), liczne, tradycyjne społeczności chrześcijańskie – jedne ze starszych na świecie (m.in. greckie i ormiańskie) przetrwały na tych terenach aż do XX wieku. Kres ich istnieniu położyły czystki, zbrodnie i wypędzenia. Nie dokonali jednak tego muzułmańscy ortodoksi – pod ich kilkusetletnimi rządami chrześcijanie paradoksalnie nie mieli się aż tak źle. Ostateczne wymazanie chrześcijaństwa z terenów tureckich nastąpiło pod wpływem sił świeckich i nacjonalistycznych. Sam Ataturk wprawdzie nie miał z tymi zbrodniami wiele wspólnego, ale jako prezydent skutecznie wymazywał pamięć o tych zdarzeniach i kontynuował rugowanie wszelkiej religii z życia publicznego.

Oburzenie na ruch Erdogana nie jest więc podszyte troską o realne interesy czy prawa chrześcijan. Ważniejsza wydaje się niechęć do islamu płynąca zarówno ze strony prawicowej jak i liberalno-lewicowej. Te dwa spojrzenia, choć podobne w konsekwencjach, nieco się jednak od siebie różnią. Lewica i liberałowie ostrze krytyki kierują w stronę konserwatyzmu islamu i jego niekompatybilności z demoliberalizmem. Prawica stawia akcent na zagrożenie islamizacją Europy.

Prawa strona w swoim zacietrzewieniu zapomina niekiedy, że o ile rosnące społeczności muzułmańskie na Zachodzie rzeczywiście stanowią poważny problem, to umacnianie się tradycyjnego (ale nie fundamentalistycznego) islamu w państwach muzułmańskich nie powinno nas szczególnie niepokoić. Choć to dość odległa kultura, to może wręcz niekiedy stanowić pewną inspirację, jak z powodzeniem łączyć rozwój i zakorzenienie w tradycji i religii (historią takiego sukcesu są chociażby rządy wspomnianego Erdogana). Można sobie również wyobrazić, że w pewnych sprawach chrześcijanie z Europy i muzułmanie z Bliskiego Wschodu zajmują podobne stanowisko np. na forum przesiąkniętego lewicowym myśleniem ONZ.

Bardziej naturalną emocją katolików i prawicy wobec tego, co stało się w Stambule, powinno być więc raczej uznanie i zazdrość. W Europie wszak mamy niestety do czynienia z odwrotnym trendem – to kościoły zamieniane bywają (w najlepszym przypadku) na muzea.

Tomasz Bohusz

Publicysta, interesuje się przemianami kulturowymi w Polsce i Europie Zachodniej.

Czytaj więcej artykułów tego autora

Czytaj również