Mainstream zaczyna mówić jak AfD. Merz coraz ostrzej o imigrantach

Niemiecki kanclerz Friedrich Merz w polemice z lewicowymi politykami potwierdził, że w jego kraju istnieje problem z przemocą ze strony imigrantów. Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna nie pierwszy raz w ciągu ostatnich miesięcy przyznała rację politykom Alternatywy dla Niemiec, od lat ostrzegających przed skutkami napływu cudzoziemców. Niemcy stanowią kolejne ważne zachodnioeuropejskie państwo, w którym mainstreamowa prawica – dotąd ścigająca się z liberalną lewicą w zapraszaniu rzesz imigrantów do kraju – powoli zaczyna mówić językiem narodowców.
AfD od paru tygodni jest najpopularniejszą partią w większości sondaży przeprowadzanych na szczeblu federalnym. Zdobywa też kolejne przyczółki w krajach związkowych, a już w przyszłym roku w kilku z nich może znacznie zwiększyć swoje poparcie. Niedawne wybory samorządowe w Nadrenii Północnej-Westfalii pokazały, że dotychczasowa klasa polityczna traci poparcie nawet w zachodniej części Niemiec, dotąd będącej najtrudniejszym regionem dla narodowo-konserwatywnego ugrupowania. Nic więc dziwnego, że w debacie publicznej coraz mocniej rezonują tematy podejmowane przez polityków Alternatywy.
Lepiej nie wychodzić po zmroku
Obecny szef niemieckiego rządu konsekwentnie odmawia współpracy z AfD. Merz zdaje sobie jednocześnie sprawę, że to jego Unia Chrześcijańsko-Demokratyczna (CDU) ma aktualnie najwięcej do stracenia wśród wszystkich niemieckich partii. Bierność chadeków wobec problemu imigracji kosztowałaby ich dalszą utratę poparcia na rzecz prawicy. Zapewne z tego powodu kanclerz Niemiec, wykluczając niedawno sojusze z Alternatywą, zaznaczył, że chce ją osłabiać poprzez wysoką jakość swoich koalicyjnych rządów z Socjaldemokratyczną Partią Niemiec (SPD).
Może to być jednak trudne, bo niektórzy socjaldemokraci negatywnie zareagowali na niedawną wypowiedź swojego sojusznika.
W połowie października Merz powiedział, że imigranci stanowią „problem w miejskim krajobrazie”. Słowa te zapewne nieprzypadkowo zostały wypowiedziane podczas wizyty lidera chadecji w landzie Brandenburgii. Według najnowszych sondaży, AfD cieszy się w nim prawie trzykrotnie wyższym poparciem od CDU.
Koalicyjna i opozycyjna lewica ostro skrytykowały Merza. Zarzuciły mu wygłaszanie „rasistowskich i dyskryminujących” opinii. Na przykład, zdaniem polityków Zielonych/Związku’90, są one równoznaczne z odmawianiem niemieckości imigrantom od trzech pokoleń zamieszkującym nad Renem. Początkowo sprawę próbował bagatelizować rzecznik rządu, ale ostatecznie jego szef, w odpowiedzi na zarzuty Zielonych, stwierdził, że lewicowi politycy powinni zapytać się swoich córek o sytuację na niemieckich ulicach po zapadnięciu zmroku.
Deportowani na papierze
W kontekście przeciwdziałania problemom z imigracją, w Niemczech najczęściej porusza się temat przyspieszenia deportacji cudzoziemców. Jeszcze przed przyspieszonymi federalnymi wyborami parlamentarnymi, mającymi miejsce pod koniec lutego, chadecy próbowali przeforsować uchwałę zakładającą zaostrzenie polityki migracyjnej państwa. Jednym z najważniejszych postulatów przedstawionych wówczas przez Merza było właśnie przyspieszenie procesu wydalania osób, których wnioski o udzielenie azylu w Niemczech zostały odrzucone.
Propozycja złożona przez polityków CDU stanowiła odpowiedź na szereg głośnych przypadków ataków z użyciem noża. Często ich sprawcami byli mężczyźni nielegalnie przebywający w Niemczech. Na przykład w styczniu w Bawarii, w ataku na grupę przedszkolaków zginęło dwuletnie dziecko oraz próbujący ich bronić mężczyzna. Sprawcą morderstwa był obywatel Afganistanu, przebywający w Niemczech pomimo odrzuconego półtora roku wcześniej wniosku o azyl.
Afgańczycy obok Syryjczyków są uważani za grupę sprawiającą największe problemy. Z tego powodu, mimo związanych z tym kontrowersji, niemiecki rząd próbuje współpracować z afgańskim Talibanem. Pierwszą deportację do kraju rządzonego przez talibów przeprowadzono jeszcze w sierpniu ubiegłego roku, gdy kanclerzem był ówczesny lider socjaldemokratów Olaf Scholz. Teraz pertraktacje w sprawie przyspieszenia wydaleń Afgańczyków prowadzi niemieckie Federalne Ministerstwo Spraw Wewnętrznych, mające zbliżać się do ostatecznego porozumienia z afgańskimi władzami.
Resort kierowany przez Alexandra Dobrindta z bawarskiej Unii Chrześcijańsko-Społecznej (CSU) wyrzuca z Niemiec nie tylko Afgańczyków. Ogółem w pierwszych trzech kwartałach bieżącego roku liczba deportacji wzrosła o jedną piątą w porównaniu do analogicznego okresu sprzed roku. Co ciekawe, najczęściej z Niemiec są wydalani obywatele Turcji i Gruzji. Do swojego kraju wraca z kolei niewielu Syryjczyków. Od czasu upadku rządów Baszara al-Assada do swojej ojczyzny miało wrócić tylko dwa tysiące z nich. Dobrindt deklaruje jednak, że pracuje nad repatriacją większej liczby syryjskich obywateli.
Mleko już się rozlało
Przyspieszenie deportacji i ogólne zaostrzenie polityki imigracyjnej przez Niemcy może krótkoterminowo rozwiązać najbardziej palące problemy. W perspektywie długoterminowej CDU raczej nie uda się zahamować rosnącego poparcia dla AfD. Przysłowiowe mleko już się bowiem rozlało, ponieważ niechcący się asymilować imigranci często posiadają niemieckie paszporty.
W największych niemieckich mediach pojawiają się chociazby regularnie doniesienia o kłopotach szkół w dużych miastach. W wielu z nich dominują uczniowie mający imigracyjne pochodzenie, którzy nie przestrzegają krajowego prawa, werbalnie i fizycznie atakują nauczycieli czy próbują narzucać reszcie uczniów swoje islamskie zasady. To wszystko przekłada się na pogarszające się wyniki Niemiec w międzynarodowym badaniu PISA. Pod względem umiejętności czytania, rozwiązywania zadań matematycznych i znajomości zagadnień przyrodniczych, uczniowie niemieckich szkół przed trzema laty uzyskali najgorsze rezultaty w historii analiz przeprowadzanych przez OECD.
Zasadniczo nie jest to nowy problem. Jedenaście lat temu w Niemczech wiele uwagi poświęcono wizycie ówczesnego prezydenta Joachima Gaucka w zdominowanej przez obcokrajowców dzielnicy Neckarstadt w Mannheim. Blisko 90 proc. uczniów tamtejszych szkół stanowili imigranci, którzy na ogół nie potrafili czytać i pisać. Była to najczęściej młodzież pochodząca z Bułgarii i Rumunii, stąd też sytuacja po kryzysie migracyjnym z 2015 roku mogła się jedynie pogorszyć.
Minister edukacji Karin Prien zapowiedziała z tego powodu przeprowadzenie zmian w systemie oświaty. Reforma miałaby doprowadzić do ograniczenia liczby dzieci pochodzenia imigracyjnego uczących w placówkach do poziomu najwyżej 30 lub 40 proc.
Wprowadzenie reformy będzie niezwykle trudne choćby z powodu faktu, że 42 proc. dzieci w wieku przedszkolnym stanowią imigranci. Niemcy być może zaczynają budzić się zdecydowanie za późno.
Europejski trend?
Niemcy stanowią kolejne ważne zachodnioeuropejskie państwo, w którym mainstreamowa prawica – dotąd ścigająca się z liberalną lewicą w zapraszaniu rzesz imigrantów do kraju – powoli zaczyna mówić językiem narodowców.
Wymownym przykładem tego zjawiska jest Francja. Symboliczna wydaje się debata z lutego 2021 roku, w której zmierzyli się liderka francuskiego Zjednoczenia Narodowego Marine Le Pen z Géraldem Darmaninem, macronowskim ministrem spraw wewnętrznych i autorem antyislamskiej „ustawy przeciwko separatyzmom”. Ówczesny szef francuskiego MSW atakował Le Pen, słowami: „jestem twardszy od pani” w sprawie islamu. „Wydaje mi się pani wyjątkowo miękka. Może powinna pani wziąć witaminy?”.
Choć można mieć wątpliwości co do szczerości i faktycznego zaangażowania centrowych polityków w zakresie realnych zamiarów walki z imigracją, to sama tendencja dobrze pokazuje, jakie nastroje aktualnie zaczynają decydować o europejskiej polityce.
Ten tekst przeczytałeś za darmo dzięki hojności naszych darczyńców
Nowy Ład utrzymuje się dzięki oddolnemu wsparciu obywatelskim. Naszą misją jest rozwijanie ośrodka intelektualnego niezależnego od partii politycznych, wielkich koncernów i zagraniczych ośrodków wpływu. Dołącz do grona naszych darczyńców, walczmy razem o podmiotowy naród oraz suwerenną i nowoczesną Polskę.






