Od kilku tygodni za naszą wschodnią granicą toczą się zaciekłe walki. Polacy bez wahania od początku rosyjskiej agresji zdecydowanie opowiedzieli się za niepodległością Ukrainy. W środkach masowego przekazu dominuje gorączkowa narracja. Choć trudno się dziwić emocjonalnym uniesieniom i irracjonalnym ocenom większości społeczeństwa, to popadanie w taką retorykę przez środowiska opiniotwórcze i analityczne jest wyłącznie intelektualnym lenistwem. Dlaczego? Putin ma na Ukrainie żywotne interesy, które postanowił z całych sił bronić. Może nam się jego działanie podobać lub nie, ale trzeba na nie zwrócić uwagę.
Starając się zidentyfikować i zdefiniować obecne interesy Kremla w odniesieniu do Ukrainy proponuję zwrócić się w stronę geografii i geopolityki, która po upadku ZSRR i degradacji idei komunistycznej wypełniła lukę ideologiczną w środowisku rosyjskich intelektualistów zajmujących się stosunkami międzynarodowymi. Obiektywne uwarunkowania geograficzne, a także subiektywna ich interpretacja przez rosyjskich polityków ma więc niebagatelny wpływ na prowadzoną przez Kreml politykę zagraniczną. Na początku należy zauważyć, że Moskwa definiuje swój interes narodowy za pomocą odległości geograficznych – o bliższym i dalszym zasięgu przestrzennym. Dzięki temu wyróżnia się: interesy strefowe (tzw. bliska zagranica), regionalne (np. Europa, Bliski Wschód, Daleki Wschód) oraz globalne (cały świat). To nic osobliwego, bo przecież koszula bliższa ciału.
Jednocześnie inne czynniki wpływające na stan państwa, jak tożsamość narodowa, kultura, ustrój czy sprawność aparatu administracji państwowej, są wtórne wobec uwarunkowań geopolitycznych i geograficznych. „Rosyjska koncepcja bytu narodowego była teorią terytoriocentryczną. Rosja istniała nie tyle w czasie, co w przestrzeni. Ponad rozwój gospodarczy, polityczny, kulturalny przekładano zdobycze terytorialne. Patriotyzm rosyjski różnił się od patriotyzmów narodowych tym, że nie miał ściśle zakreślonych granic zewnętrznych” – zwraca uwagę prof. Stanisław Bieleń. Podczas gdy w Europie wykształcił się narodowy partykularyzm, w państwie rosyjskim – nieograniczony internacjonalizm. Wydaje się, że także dziś elity kremlowskie tak właśnie definiują interes narodowy. Tutaj więc szukałbym podstawowych różnic w postrzeganiu rzeczywistości międzynarodowej między ekipą Władimira Putina a przywódcami oraz opinią publiczną Starego Kontynentu.
CZYTAJ TAKŻE: Władimir Putin nie zwariował. Czemu zaczął wojnę?
Ukraina kluczem do Rosji?
Położenie i uwarunkowania geograficzne Ukrainy sprawiają, że ma ona kluczowe znaczenie dla interesów strategicznych Kremla. Przede wszystkim dlatego, że dostęp do ukraińskiego terytorium decyduje o militarnej i gospodarczej obecności Rosji w regionie Morza Czarnego. To na Krymie przecież znajduje się Flota Czarnomorska, baza marynarki wojennej, o którą od 1991 roku toczyły się ukraińsko-rosyjskie spory dyplomatyczne i militarne, a których finałem była nielegalna z perspektywy prawa międzynarodowego aneksja Krymu. Przez ten obszar przechodzą szlaki tranzytowe surowców energetycznych z państw regionu kaspijskiego do Europy. Niebagatelne znaczenie ma również fakt, że północ i południe Rosji są połączone wewnętrznym systemem kanałów rzecznych, które kończą swój bieg wpadając do Morza Azowskiego, więc swobodny do niego dostęp umożliwia wyjście kontynentalnej Rosji na rynki Morza Śródziemnego. W tym kontekście, od momentu rozpadu ZSRR, niesforna Ukraina była dla Rosji problemem, a jej podporządkowanie głównym zadaniem strategicznym w Europie.
Na taki stan rzeczy zwraca również uwagę prof. Zbigniew Brzeziński, który w książce pt. „Wielka Szachownica” stwierdził: „Bez Ukrainy Rosja przestaje być imperium eurazjatyckim: może wciąż próbować zdobyć status imperialny, lecz byłaby wówczas imperium głównie azjatyckim […] Jeżeli jednak Moskwa ponownie zdobędzie władzę nad Ukrainą, wraz z pięćdziesięcioma dwoma milionami jej obywateli, ogromnymi bogactwami naturalnymi oraz dostępem do Morza Czarnego, automatycznie odzyska możliwość stania się potężnym imperium spinającym Europę i Azję. Utrata niepodległości przez Ukrainę miałaby natychmiastowe konsekwencje dla Europy Środkowej, przekształcając Polskę w sworzeń geopolityczny na wschodniej granicy zjednoczonej Europy”.
Dalej prof. Brzeziński pisze: „Najbardziej przykra byłaby utrata Ukrainy. Pojawienie się suwerennego państwa ukraińskiego nie tylko zmusiłoby Rosjan do ponownego przemyślenia kwestii, czym jest Rosja pod względem politycznym i etnicznym, lecz również okazało się znaczącą porażką geopolityczną państwa rosyjskiego. […] Niepodległość Ukrainy pozbawiłaby również Rosję dominującej pozycji na Morzu Czarnym, z Odessą jako kluczowym portem umożliwiającym handel z krajami basenu Morza Śródziemnego i innych części świata”.
Od rozpoczęcia procesu dezintegracji ZSRR Ukraina wykazywała ogromną chęć usamodzielnienia się, co oczywiście budziło sprzeciw Kremla. Już w grudniu 1991 roku, gdy ważyły się losy prawnomiędzynarodowego charakteru Wspólnoty Niepodległych Państw, Kijów przeciwstawiał się przekształceniu WNP w ponadnarodową strukturę i przyznaniu jej osobowości prawnej. Dla Ukrainy organizacja miała być strukturą tymczasową i pełnić formę „cywilizowanego rozwodu z ZSRR”. Jak zwraca uwagę Konrad Świder: „W ukraińskich koncepcjach politycznych zakładano, że WNP powinna być jedynie luźną strukturą w pełni niepodległych państw, rodzajem międzynarodowego forum wielostronnych konsultacji, a więc strukturą pomocniczą, uzupełniającą oraz wspomagającą procesy budowania nowych jakościowo relacji wielostronnych między państwami członkowskimi. Stanowisko to było wyraźnie sprzeczne z rosyjską percepcją Wspólnoty, widzącą w niej przede wszystkim mechanizm (re)integracji przestrzeni poradzieckiej”.
Rosjanie doskonale wówczas zdawali sobie sprawę ze znaczenia Ukrainy dla bezpieczeństwa państwa. Siergiej Baburin, jeden z czołowych rosyjskich konserwatywno-narodowych polityków, w maju 1992 roku miał powiedzieć: „Albo Ukraina na powrót zjednoczy się z Rosją, albo wojna”. Wielu rosyjskich polityków i analityków na początku traktowało Ukrainę jako państwo tymczasowe.
Relacje rosyjsko-ukraińskie po rozpadzie ZSRR miały kształt sinusoidy będącej wypadkową po pierwsze nastawienia Kijowa do Moskwy, po drugie natomiast zaangażowania państw NATO oraz UE w Europie Wschodniej. Stosunek Kremla do Ukrainy się nie zmieniał – miała być ona posłuszna.
Władimir Putin podczas uroczystości 350-lecia Rady Perejesławskiej powiedział: „Rosja potrzebuje silnej Ukrainy, a Ukraina – jestem o tym przekonany – silnej Rosji. Takie państwa mogą, powinny być i z pewnością będą wiernymi sojusznikami i perspektywicznymi strategicznymi partnerami”. To rosyjsko-ukraińskie strategiczne partnerstwo jest niczym innym jak podporządkowaniem Kijowa Moskwie. To wszystko albo nic. Pokój albo wojna.
Wojna, przed którą Władimir Putin ostrzegał wspólnotę transatlantycką. Prezydent Rosji w 2008 roku w Bukareszcie podczas rozmowy z Georgem Bushem oznajmił, że „jeśli Ukraina wejdzie do NATO, to wejdzie bez Krymu i wschodu – po prostu się rozpadnie”. To, że nie weszła do organizacji, to drobny szczegół. Do dezintegracji Ukrainy wystarczył zbyt prozachodni w optyce Kremla kurs i bezpośrednie wsparcie ze strony państw wspólnoty transatlantyckiej.
Od 2014 roku, czyli od aneksji Krymu, wojny na wschodzie Ukrainy i definitywnego obrania prozachodniego kursu, Stany Zjednoczone przekazały Ukrainie łącznie ponad 5,4 miliarda dolarów. Rosję szczególnie martwi wsparcie militarne. Na pomoc wojskową – w celu wzmocnienia ukraińskiej integralności terytorialnej oraz poprawy interoperacyjności z NATO – przez ostatnie 8 lat USA przeznaczyły 2,7 mld dolarów. Pomoc zza oceanu obejmowała m.in. powiększanie arsenału wojskowego, szkolenia oraz działania doradcze.
To było dla Rosji za dużo. Kreml uważa owo wsparcie polityczne i materialne za pełzającą integrację, na której dalszy rozwój nie może już pozwalać.
Poczucie zagrożenia
Brak skutecznych barier geograficznych chroniących Rosję przed obcymi najazdami oraz niczym nieograniczone przestrzenie odgrywają dużą rolę w mentalności Rosjan. Z jednej strony zaowocowało to tym, że w charakterze narodowym ludności wykształciła się niechęć do umiarkowania oraz do zawierania jakiegokolwiek kompromisu, który jest synonimem porażki, a nie mądrego postępowania zmierzającego do osiągnięcia porozumienia. Z drugiej strony wykształciło się permanentne poczucie zagrożenia, które skutkuje przeświadczeniem o konieczności posiadania silnego państwa o rozległym terytorium. To sprawia, że świadomość geopolityczna Rosji ma charakter konfrontacyjny.
Ciągłe poczucie zagrożenia doprowadziło również do postrzegania terytorium państwowego przez pryzmat swego rodzaju gradacji. Obecne elity kremlowskie nie uważają Ukrainy za suwerenne i niezależne państwo mogące decydować o swoich losach politycznych czy gospodarczych. Historyczne doświadczenia oraz terytoriocentryzm nakazują im utożsamiać państwo ukraińskie z tzw. strefą frontową, która odgrywa rolę decydującą o zdolności do odparcia zewnętrznego najazdu i do utrzymania wewnętrznej stabilności. Dlatego właśnie Moskwa tak histerycznie reaguje na wszelkie próby rozszerzania zachodnich wpływów na obszar tzw. bliskiej zagranicy, w szczególności sojuszu wojskowego NATO.
Dlaczego Rosja tak zdecydowanie reaguje na lokowanie swoich wpływów w Europie Wschodniej przez państwa wspólnoty transatlantyckiej? Bo antyzachodniość jest istotnym elementem rosyjskiej tożsamości narodowej. Jednych z pierwszych oznak można szukać chociażby w stworzonej pod koniec XV wieku przez prawosławnego mnicha Filoteusza z Pskowa koncepcji „Moskwa-Trzeci Rzym”. Wyraźnie wybrzmiewa w niej pogarda do katolicyzmu, który w oczach prawowiernych chrześcijan wschodnich było herezją. Mimo że ta historiozoficzno-religijna koncepcja nigdy nie stała się oficjalną ideą państwową, to wywarła ogromny wpływ na rosyjskie poczucie misji, również znajdujące swe odzwierciedlenie w konieczności rozprzestrzeniania wpływów na arenie międzynarodowej.
CZYTAJ TAKŻE: Węgierskie reperkusje, czyli zanim nazwiemy Orbána „wasalem Putina”
Jaki będzie cel Putina?
Może nam się to podobać lub nie, ale takie jest postrzeganie świata przez wielu Rosjan. Jak już wielokrotnie pisałem, Ukraina ma strategiczne znaczenie dla Rosji. A czy jest ono – jak uważa prof. Zbigniew Brzeziński – fundamentalne dla pozycji mocarstwowej, czy – jak sądzi wpływowy rosyjski politolog Siergiej Karaganow – wtórne wobec syberyjskich zasobów naturalnych, nie jest obecnie ważne. Istotne jest, że Władimir Putin uznał, że skoro USA i państwa Europy Zachodniej nie chcą porozumieć się w sprawie tzw. neutralności Ukrainy za pomocą środków dyplomatycznych, to zneutralizuje ją sam przy użyciu narzędzi militarnych. I jest wyraźnie zdeterminowany, by tego dokonać. Koszty polityczne, gospodarcze czy ludnościowe nie grają większej roli. Czy mu się to uda? Tego nie wie nikt.
fot: Twitter/ @EmbassyofRussia