Czasem i największych libertynów dotknąć może pełna goryczy refleksja. Przebłysk, w którym uświadomił sobie obcość dwóch światów – świata chwilowych przyjemności i świata krańcowych doświadczeń – zrodził utwór odmienny od wszystkich pozostałych. Klątwę rzuconą na dekadentów.
Kazik Staszewski i jego Kult to jedni z najlepszych wykonawców polskiego rocka. Artysta znany jest też z nieschematycznych poglądów politycznych. Czy można go jednak podejrzewać o związki z apokaliptyczną prawicą w typie evolańskim?
W dorobku Kultu znajdziemy piosenkę „Kurwy wędrowniczki”, pochodzącą z repertuaru Stanisława Staszewskiego. Przyjrzyjmy się mu bliżej, bo to chyba najciekawszy utwór z płyty „Tata Kazika”. Kawałek ten składa się z dwóch całkowicie różnych części, które – gdyby nie ostatnia strofa – mogłyby uchodzić za odrębne utwory, połączone w jeden przez pomyłkę.
„Gdzieś nisko błyska płyta lotniska
Siadł czarterowy Jumbo Jet
Wieczór w Drugstorze znajdzie się może
Znajoma dusza, właśnie wszedł
Klawo dziewczynki, to z tej rodzinki
Co jedną noc przez pięć pamięta lat
Prawdziwe państwo wybaczy draństwo
Bo się będzie wstydził, że tak wpadł
Więc stado westchnień i do łez
Od nowa znów Alliance Française
Podłemu życiu plujmy w pysk
Miłości czystej, niespodzianej sławmy błysk
Bo któż rozbijałby i kradł
Gdy starczy uśmiech, wdzięk i szyk i trochę szmat
O kurwy wędrowniczki
O prosty, jasny, piękny świat
O kurwy wędrowniczki
O prosty, jasny świat
Znów pysk miał w pianie, stękał »kochanie…«
A na lotnisku jak skopany stał
Niech się rozluźni, będzie na później
Szczęściem na bilet jakoś jeszcze miał
I znowu spokój, już patrzy z boku
Jakiś z cygarem, cóż, że nie ten styl
Sto adresików jest w notesiku
W kobiałce zwanej baise-en-ville
Rwie przez Atlantyk BOAC
Dywizji już się smacznie śpi
A w Idlewild przy barze ruch
I zawsze będzie jakiś frajer albo dwóch
Jak ma nie pęknąć głupi grzdyl
Gdy ja do niego przez ocean tyle mil
O kurwy wędrowniczki
O prosty, jasny, piękny styl
O kurwy wędrowniczki
O prosty, jasny styl
O Charles Mansonie, pójdź, splećmy dłonie
Z Lindą Kasabian zróbmy krąg
Wy towarzysze ze strefy ciszy
Co bagnet przymarzł wam do rąk
Czarni pancerni wodzowi wierni
Z którymi trwałem po ostatni strzał
Kochana grando, Sonderkommando
Prześmierdła dymem z bratnich ciał
Dość tej obsuwy, spluwy czyść
Wszak trzeba jeszcze dalej iść
Niech buchnie ogień, huknie grom
Niech płonie trędowatych dom
Zamglony[1] świat niech zetnie mróz
Na niebie i tak będzie świecił Wielki Wóz
A kurwom wędrowniczkom
Popioły, zgliszcza, pył i gruz
A kurwom wędrowniczkom
Popioły, zgliszcza, gruz”
CZYTAJ TAKŻE: Potrzebujemy odnowienia polskiej kultury
Część pierwsza jest lekka, wesolutka, w rytmie ska opisuje beztroski kosmopolityczny świat młodych, bezpruderyjnych kobiet, którym uroda i spryt pozwalają na wygodne życie. W tekście znajdujemy szereg rekwizytów z życia ówczesnej bohemy czy po prostu ludzi światowych: lokal Le Drugstore na Polach Elizejskich, samolot BOAC (British Overseas Airways Corporation), Idlewild (nowojorskie lotnisko JFK), torba podróżna baise-en-ville (franc. ruchanko na mieście /na jedną noc? – może takie tłumaczenie będzie lepsze).
Bardziej interesująca jest część druga, o zupełnie odmiennym, ciężkim i ponurym klimacie. Rytm staje się powolny, pulsujący niczym silnik czołgu, gitary nisko przestrojone, w tle funeralnie zawodzi saksofon. W sferze tekstu autor najpierw przywołuje różne postacie. Zaczyna od członków gangu Mansona – hipisów, którzy dokonali zbrodni w willi Polańskiego w Beverly Hills. Potem wzywa enigmatycznych „towarzyszy ze strefy ciszy”, którym „bagnet przymarzł do rąk”. Tytuł „towarzysz” sugeruje komunistów, mróz rodzi skojarzenia z Syberią. Uzbrojeni bolszewicy na Syberii – może to straż Gułagu, będącego swoistą „strefą ciszy”? Znowuż „czarni pancerni, Wodzowi wierni” kierują nas w przeciwną stronę. Zarówno figura Wodza jak i czarna barwa łączą się z faszyzmem: czarne koszule arditi, Das Schwarze Korps… Czyżby chodziło o pancerne dywizje Waffen-SS? Ale kolejne dwa wersy znów nas dezorientują: „kochana granda, prześmierdła dymem z bratnich ciał” – Sonderkommando – to jednostka złożona z więźniów obozów zagłady pracującą w krematoriach.
Trudno o bardziej zróżnicowanych adresatów. Łączy ich jedno: ekstremalne doświadczenie związane ze śmiercią. Balansowanie na granicy człowieczeństwa – między marzeniem o nadczłowieku a zezwierzęceniem.
Nic dziwnego, że apel do nich skierowany budzi grozę – mają przygotować broń i wzniecić ogień, by „płonął trędowatych dom”. Nieuleczalna choroba, jak się domyślamy, spłonie razem z zakażonymi. „Zamglona” – a więc efemeryczna, rozmyta, niejednoznaczna – rzeczywistość zostanie ujęta w karby mrozu, to co płynne i ulotne będzie zestalone. W przejrzystym powietrzu nocy jasno świecić będzie na nieboskłonie Wielki Wóz i Gwiazda Polarna – przewodniczka wędrowców, zagubionym wskazująca drogę. „Niebo gwiaździste nade mną…” co najmniej od czasów Kanta uosabia Absolut.
I w ostatniej strofie wracamy niespodziewanie do „wędrowniczek” z części pierwszej – to im dedykowane są „popioły, zgliszcza, gruz”.
Piosenka konfrontuje dwa biegunowo odmienne światy w sposób nieco podobny, jak uczynił to Adam Asnyk w „Szkicu do współczesnego obrazu”. Świat amoralnych lekkoduchów ulega zagładzie. Następuje oczyszczenie krwią i ogniem. To jakobiński La Grande Terreur, stalinowska Wielka Czystka, hitlerowski Endlösung, czerwonokhmerski Rok Zero. W sensie metafizycznym można to odczytywać jako Ragnarök, Mappō, Apokalipsę.
Czy taka interpretacja utworu nie jest zbyt karkołomna? Przecież autor piosenki, Stanisław Staszewski, znany był z libertyńskich poglądów, które gorliwie praktykował również w życiu prywatnym! Czasem jednak i największych libertynów dotknąć może pełna goryczy refleksja. Utwór powstał w Paryżu u schyłku lat 60-tych, w epoce „dzieci-kwiatów” i wolnej miłości. Niefrasobliwe, wychowane w komforcie młode pokolenie musiało być obce starzejącemu się emigrantowi z Polski, człowiekowi napiętnowanemu wojennymi traumami (konspiracja, Pawiak, powstanie, obóz, noc w kostnicy). Powiedzmy to wprost – nie był atrakcyjny dla długonogich dziewczyn w minispódniczkach. Przebłysk, w którym uświadomił sobie nieprzystawalność dwóch wizji ludzkiej egzystencji, obcość dwóch światów – świata chwilowych przyjemności i świata krańcowych doświadczeń – zrodził utwór odmienny od wszystkich pozostałych. Klątwę rzuconą na dekadentów. Póki co niespełnioną.
fot: wikipedia.commons
[1] W innej wersji „zwęglony”, do tej interpretacji utworu lepszym jest jednak „zamglony”.